05 sierpnia 2015

Avon Essence EdT, czyli mój niegdysiejszy signature scent


Essence, dobrze znanej chyba wszystkim firmy Avon, były moimi pierwszymi świadomie wybranymi perfumami. Mam do nich ogromny sentyment, ponieważ towarzyszyły mi prawie nieustannie w ciągu ostatnich lat, szczególnie w okresie wiosennym. Z tego powodu stanowią one trudny materiał do oceny i to w dodatku na pierwszą recenzję. Bo jak tu ustrzec się przed uproszczeniami czy wręcz usprawiedliwianiem pewnych niedoskonałości tego produktu, a także całą masą wspomnień jakie we mnie wywołuje ten zapach. Może właśnie dlatego wystawiłem go na samym początku, żeby mieć to z głowy =). 


Pamiętam, że siedziałem ze znajomymi w jednej z kawiarni w centrum Katowic. Wyrwaliśmy się na miasto w czasie przerwy między zajęciami i mieliśmy szczęście, bo godzina była wczesna a co za tym idzie w środku panowały jeszcze pustki. W tych sprzyjających okolicznościach można było bez krępacji wyłożyć na stół próbki i zacząć obwąchiwanie. Większość ludzi pewnie znało lub zna (jeśli nie to pewnie kiedyś pozna =P) jakąś konsultantkę Avon czy Oriflame. Nie jest żadną tajemnicą, że prędzej zrobimy dziurę w kartce pocierając pachnące strony w katalogach, niż przekonamy się jak dany zapach będzie pachniał na naszej skórze. Moja znajoma jednak należycie się przygotowała dostarczając do testów cały pakiet próbek męskich zapachów dostępnych w ówczesnej ofercie firmy. Na początku wspomniałem, iż Essence wybrałem świadomie. Nie jest to takie oczywiste, bo z początku nie zrobiły na mnie wielkiego wrażenia. Na podstawie szybkiego testu poważnie zacząłem się zastanawiać nad innym wielkim hitem sprzedażowym wtedy i obecnie, mianowicie nad wodą toaletową Full Speed. Całe szczęście inna koleżanka rzuciła luźną uwagą, że jej bardzo podoba się właśnie Essence. Przytłoczony ilością zapachów, jakie miałem wtedy na sobie, nie podjąłem decyzji od razu tylko wypożyczyłem próbki do domu, gdzie spędziłem nad nimi kolejnych kilka dni, testując wszystko od nowa. No i przepadłem... Nie wiem, na ile w moim wyborze kierowałem się jej sugestią lecz być może dzięki tej niewinnej uwadze znalazłem swój "zapachowy podpis" tamtych lat.




Essence pachnie na mnie lasem. Takim czystym, jasnym zaraz po deszczu, kiedy w powietrzu unosi się odświeżająca mgiełka. W mojej rodzinnej miejscowości rośnie taki właśnie las, zaraz za osiedlem na którym się wychowałem. Od małego uwielbiałem spędzać tam czas i teraz również dużo przyjemności sprawia mi spacerowanie po dobrze znanych ścieżkach. Mam wrażenie, że rozpoznaję tam każde drzewo, każdy krzak i polanę, niedaleką łąkę i małe jeziorko. Nie jest to gęsta i ciemna puszcza, co za tym idzie bardzo trudno się tam zgubić, bo wszystkie dróżki są widoczne jak na dłoni, wydeptane przez dziesiątki ludzi odwiedzających codziennie to miejsce. Takie właśnie są te perfumy. Przejrzyste, bardzo proste w swojej budowie, nie udają niczego czym nie są przez co wydają się bardzo dobrze znane. Tak jak ścieżki w moim lesie.

Zapach klasyfikowany jest jako aromatyczy-fougere. Zaraz po naciśnięciu atomizera czujemy dosyć mocne uderzenie alkoholu. Nie czarujmy się- Avon to nie ta liga co Dior czy Guerlain więc i jakościowo nie ma się czego spodziewać. Gdy alkoholowe opary przejdą do historii na scenę wchodzi yuzu, bardzo podobne do tego z L'Eau par Kenzo pour homme. Jest to cytrus bardzo popularny w Chinach i Japonii, gdzie znalazł szerokie zastosowanie w sztuce kulinarnej. Tradycyjne fougere powinno mieć w tym miejscu bergamotę ewentualnie innego cytrusa, ale nie aż tak egzotycznego. Możemy więc mówić o swojego rodzaju efekcie zaskoczenia (jedynym w całym czasie trwania kompozycji). Dla mojego nosa pachnie on trochę cierpko, gorzkawo, ale na tyle charakterystycznie, że nie da się go pomylić z żadnym innym aromatem cytrusowym. Wiem, że nie każdemu może przypaść do gustu, ja jednak za nim wprost przepadam.




Niestety yuzu gości na skórze nie dłużej niż parę chwil i całkowicie odchodzi w zapomnienie, ustępując miejsca szałwii. I trzeba przyznać, że dziewczyna na siłę przebicia. W moim odczuciu niepodzielnie dominuje w kompozycji przez kilkanaście minut, nie dając dojść do słowa innym nutom. Mam wrażenie, że to ona odpowiada za wspomniane uczucie świeżości, tak jak powietrze zaraz po deszczu. Jest to zabawne, bo zapach jest wolny od jakichkolwiek ozonowych czy wodnych elementów, jednakże zdecydowanie czuję świeżo zroszoną wodą trawę i liście w moim osiedlowym lasku. Po mniej więcej pół godzinie szałwia się uspokaja i zaczyna grać drugie skrzypce, robiąc miejsce lawendzie oraz kardamonowi. Ten drugi jest zdecydowanie delikatniejszy, nie wyróżnia się szczególnie. Od tej pory zapach brzmi już w miarę klasycznie, przechodząc płynnie do nut bazy, gdzie wyczuć można nuty drzewne podlane czymś co subtelnie ociepla cały zapach. Faza ta jest dla mnie najbardziej rozmyta ze względu na swoją syntetyczność. Tak to już bywa z tańszymi markami, że po zagłębieniu się w dane perfumy otrzymujemy zwykle płaskie tło, które niby pachnie ale można już tylko snuć domysły czym dokładnie. Ja na przykład wcale nie wyczuwam tu ambry pomimo jej obecności w deklarowanym składzie, a właśnie coś nieokreślonego, co wzbudza u mnie uczucie ciepła.



Essence był dostępny w koncentracji wody toaletowej w pojemności 75 ml. Co za tym idzie jego trwałość z zasady nie powinna być zbyt wysoka i tak jest w rzeczywistości. Zapach żyje na skórze w zależności od pory roku od 3 do 5h. Oczywiście w cieplejsze dni będzie wyparowywał szybciej, czego wielokrotnie doświadczyłem obwąchując sam siebie i z niedowierzaniem zapytując "to już wszystko?". Jak wspomniałem na początku, Essence używałem głównie wiosną, kiedy nie było jeszcze zbyt wysokich temperatur. Wtedy trzymał się mojej skóry najdłużej przy umiarkowanej projekcji. Zdarzyło mi się użyć go podczas upalnego lata i to nie był najlepszy pomysł. Niepokorna szałwia przez prawie godzinę mordowała wszystko wokoło (ze mną włącznie) po czym wyczuwalność zapachu drastycznie spadła do poziomu bliskoskórnego, żeby po kolejnej godzinie powiedzieć mi sayonara (prawie tak jak zrobiłoby to azjatyckie yuzu =) ).

Flakon wygląda całkiem ładnie, chociaż na pierwszy rzut oka widoczna jest inspiracja Hypnose od Lancome. Lekko skręcona butelka przechodzi od ciemnej zieleni u podstawy aż do jasnej tuż przy samym atomizerze. Sam psikacz niestety mógłby działać lepiej, bo chmurki jakie dozuje są wielkości 1/2 lub nawet 1/3 tego, do czego jesteśmy przeciętnie przyzwyczajeni. Całość zwieńczona jest plastikowym korkiem wykonanym z ciemnozielonego plastiku pasującego kolorystycznie do reszty. Jednak gdy przyjrzeć się z bliska, można dostrzec nieestetyczne paski biegnące po bokach zarówno flakonu jak i korka, czyli niedokładne odlanie formy ze szkła i plastiku. Świadczy to o nie przywiązywaniu wagi do szczegółów i osobiście kojarzy mi się z tanimi wodami z marketu. Chyba, że taka była wizja artystyczna twórcy flakonu, w co jednak trudno jest uwierzyć.




Zapewne zauważyliście, że napisałem o tych perfumach w czasie przeszłym. Tak, jakoś zaraz na początku 2011 roku został on wycofany z katalogów Avonu. W tym miejscu powinienem zacząć narzekać na politykę firmy, wyrażającą się w kastrowaniu swojej oferty zapachowej z bardzo dobrych kompozycji. No właśnie, czy uważam, że Essence były czymś przełomowym, co powinno zagościć w katalogach na stałe tak jak chociażby damskie Passion Dance? Nie. Myślę, że perfumy te to całkiem udana reinterpretacja klasycznego fougere, chociaż zrobiona trochę w rytmie muzyki pop. Taka nowoczesna wersja czerpiąca z klasyki ale podmieniająca niektóre elementy na inne, bardziej lekkostrawne dla przeciętnego użytkownika perfum. Zapach jest świeży, klasyczny w nowoczesny sposób jeśli coś takiego istnieje =P. Idealny casualowiec na co dzień, gdyby tylko nie te parametry użytkowe... Chociaż osobiście skusiłbym się na jeszcze jedną, czwartą już flaszkę =).

Gdy dowiedziałem się o zaprzestaniu produkcji niezwłocznie zrobiłem mały zapas, który niestety powoli się kończy. Szukałem go na allegro, e-bayu i innych tego typu serwisach ale był już nieosiągalny. Tuż przed napisaniem powyższej recenzji z ciekawości podjąłem się małych poszukiwań w internecie i ku mojemu zdziwieniu znalazłem jedną ofertę na popularnym portalu ogłoszeniowym. Zdziwienie wykrzywiło moją twarz, gdy przyjrzałem się cenie za jaką oferowano zieloną flaszkę. 150 zł to dużo za dużo i piszę to mimo mojej wielkiej sympatii do tych perfum. Z całym szacunkiem, ale zapach ten nie jest wart aż trzykrotności swojej zwykłej katalogowej ceny. Zdaję sobie przy tym sprawę, że wycofywane kompozycje osiągają czasem kosmiczne ceny na aukcjach lecz to nie ten kaliber. Pozostaje mi tylko oszczędnie gospodarować moim ostatnim flakonem, który jeszcze stoi zapakowany w kartonik i szukać czegoś, co w przyszłości zapełni pustkę po Essence.

Piramida zapachowa
Nuty głowy: yuzu, szałwia
Nuty serca: lawenda, kardamon
Nuty serca: nuty drzewne, ambra

Kompozycja: 3/5

Trwałość: 3/5

Projekcja: 3/5

Flakon: ładny, ale razi niechlujne wykonanie szczegółów

Ogólna ocena: powstrzymam się z racji sentymentu =)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz