31 maja 2016

Bvlgari Black EdT bo fortuna oponą się toczy


Trudny orzech do zgryzienia przede mną. Spaliny, palona guma, woń warsztatu samochodowego to tematy niszowe jak się patrzy (lub wącha =)). Jak dotąd nigdy nie spotkałem się z perfumami, które eksplorowałyby właśnie te, industrialne, zimne i "nieperfumeryjne" rejony olfaktoryczne. Testowanie ich to dla mnie jak podróż w nieznane. Dlaczego? Sam prawa jazdy nie posiadam- może to i obciach dla faceta ale jakoś nigdy mi po drodze nie było z wielośladami. Co jeszcze śmieszniejsze, w mojej pracy muszę innym ludziom o starych samochodach opowiadać! Dla mnie zapach oleju silnikowego czy benzyny to terra incognita, co wyszło na jaw gdy dostałem do powąchania jedno i drugie. Po prostu, gdy nie ma się zakodowanego w mózgu pewnego wzorca zapachowego, który kiedyś już się poznało, to marne szanse, że w przyszłości poprawnie rozpozna się i nazwie daną woń... Ale dosyć o mnie i mej motoryzacyjnej ignorancji. Skupmy się na samej kompozycji jednej z moich faworytek wśród nosów- Annick Menardo. Bvlgari Black wyjechał na zapachowy tor rajdowy w roku 1998 a w założeniach miał być zapachem dla wszystkich. Z tego co mi wiadomo wielkiego sukcesu nie odniósł, chociaż w momencie premiery wywołał spore zamieszanie. Czy marce udało się wylansować kompozycję unisex w oparciu o tak oryginalne i niespotykane nuty? Przekonajmy się i przestąpmy razem próg tego warsztatu samochodowego...